Smoluch

Przez ulice stutysięcznego miasta w zachodniej Polsce mknie na sygnale karetka pogotowia. W karetce leży podłączony do respiratora ośmioletni Tomek. Powieki chłopca atakowane są błyskami czerwonego światła, a do uszu docierają przebijające się przez ryk syreny urywki rozmowy kierowcy z sanitariuszem.

– Co to za ludzie, doprowadzić malucha do takiego stanu?

– A co? Sam widziałeś co tam się działo.

– To na pewno nikotynowe zatrucie.

– Nie gadaj, doktor się znalazł.

– Żebyś wiedział, zazwyczaj wiem co jest grane.

Półprzytomny chłopiec wspomina – siedzi na łóżku, nudzi się, kazali mu spać, patrzy na zdjęcie ojca, który jest gdzieś w Niemczech i ponoć tam pracuje, a na tym samym zdjęciu jego matka wpatrzona w męża jak w obrazek, kochana mama co stoi teraz przy taśmie na nocnej zmianie w wytwórni tytoniowej produkującej znanej marki papierosy.

Kazali mu spać, a za drzwiami słyszy siostrę, która zaprosiła gości i trwa tam w najlepsze huczna balanga.

Tomek rzuca na łóżko swój telefon. Podkrada się do pokoju gdzie bawią się goście siostry i zasiada w kącie. Całą przestrzeń pomieszczenia wypełniają tumany dymu, Tomek kaszle, dusi się, szuka łyczka świeżego powietrza, potem natrafia na butelkę z jakimś napojem i machinalnie i łapczywie wypija zawartość, która jest słodka i pyszna, na nalepce rozróżnia napis-gronowe, słodkie ”SAMOS” i odurzony zlega w kącie. Teraz pod sufitem tańczą dymne kółka, ze stołu skacze w jego stronę biały smok a szare małpy harcują na głowach siostry i jej kumpli by potem rozpłynąć się w smugi i schować w zakamarki pokoju.

Chłopiec czuje że unosi się w powietrzu i z wysoka dostrzega swoje ciało podłączone do jakiejś aparatury.

To samo dzieje się z mężczyznami leżącymi na dwóch łóżkach obok.

Po chwili w trójkę opadają na podłogę szpitalnej sali a potem biegną spanikowani do swoich ciał. Słyszą polecenia lekarza, zajęte spełnianiem tych poleceń pielęgniarki nie zwracają na nich uwagi, a oni daremnie usiłują nawiązać kontakt, dotknąć czegokolwiek, wszystko wokół to tylko obrazy zbudowane z powietrza.

Za szybą jego siostra siedzi na krześle i opleciona ramionami łka, łzy skąpo skapują na jej modne, naznaczone fantazyjnymi nacięciami dżinsy a kątem oka śledzi wielkie plakaty – na pierwszym niemowlę zamiast smoczka ma w ustach papierosa, na innych widać zgniłe, rozkładające się palce, dziąsła i zęby, zbolałe, przedagonalne twarze podłączone do respiratorów, a na każdym napisy w stylu – palenie zabija, powoduje raka płuc, niweluje potencję itd.

Obok stoi matka z bladą twarzą przyklejoną do ociekającej łzami szyby, na którą naciera jakby chciała się przez nią przebić i przytulić ukochane ciało syna. Tomek podbiega do matki i siostry ze wskrzeszoną nadzieją ale natrafia tylko na powietrze. Siostra w ogóle nie reaguje a matka odkleja się poruszona od szyby i wodzi wokół błędnym spojrzeniem. Wtem na szpitalnym korytarzu pojawia się wartownik w czarnym mundurze z twarzą i dłońmi osmalonymi czymś ciemnobrązowym, patrzy z dezaprobatą na Tomka a potem przywołuje dwóch mężczyzn do siebie i każe iść za sobą całej trójce. Widocznie oddział szpitalny połączony jest z wytwórnią papierosów bo korowód cieni przenikając przez dyskretne drzwi trafia do wielkiej hali. Czuć odurzający zapach tytoniu i słychać miarowy hałas taśmy przetaczającej tysiące papierosów.

Mijają pryzmę nieobrobionych liści tytoniowych i przez wnękę w ścianie trafiają na schody, którymi kierują się do piwnicznej części budynku. Tam klucząc w półmroku docierają do kiepsko oświetlonego pomieszczenia gdzie dopada ich osobnik w czerni i fachowo spryskuje ich czymś ciemnobrązowym i lepkim.

Tomek odkrywa, że to coś szybko wysycha i staje się jednym ze skórą twarzy i rąk, odkrywa też, że w sali siedzą na krzesłach kobiety i mężczyźni potraktowani podobnie jak oni.

Jest jednak w tym zgromadzeniu ktoś kto różni się od pozostałych – to elegancki jegomość w średnim wieku o czystych dłoniach i opalonej twarzy, który przemawia do obecnych ale w chwili kiedy zauważa nowo przybyłych przerywa na moment a potem dodaje:

– Jako że do naszego zgromadzenia dołączyli nowi goście powtórzę raz jeszcze. Otóż, jeśli ktokolwiek z was chce wyzdrowieć i wrócić do żywych to musi zdobyć dziesięciu nowych klientów palących papierosy naszej marki. Tylko wtedy jego leczenie będzie szczodrze dotowane przez konsorcjum tytoniowe, które reprezentuję – a wskazując na chłopca dodał – tego małego Smolucha kto tu przywlókł?

Jest za młody na samodzielne działanie dlatego przydzielam chłopcu opiekuna. Pan panie Trawka poświęci pan małemu kilka ze swoich cennych godzin.

Na zatłoczonej ulicy snują się dwa smoliste cienie mijając ludzi w maskach.

– Sam widzisz mały, w tych warunkach niełatwo pozyskać amatora palenia, a co dopiero palenia konkretnej marki papierosów. Zdradzę tobie kilka sekretów, ale potem musisz radzić sobie sam.

Trawka podprowadza Tomka przed kiosk, na witrynie prezentowane są papierosy różnych marek, a Trawka kładzie dłoń na szybie i rozmazuje smolistą substancję tak że na widoku pozostaje tylko paczka jego macierzystej wytwórni. Pryszczaty nastolatek zatrzymuje się przed kioskiem i kupuje po chwilowym namyśle papierosy tej konkretnej marki, marki Brutus. Potem oboje przystają przed kawiarnią. Młoda para siedząc przy stoliku popija wtykając do ust słomki swoje drinki, on wyciąga z kieszeni paczkę „Brutusów” i częstuje kobietę, ona odmawia i sięga po paczkę długich, cienkich papierosów i tu wkracza Trawka – wydyma usta, nabiera powietrza, macha osmolonymi łapami, dmucha z impetem a paczka ulatuje i ląduje w kałuży brudnej wody.

Kobieta po chwili jakby nigdy nic zapala papierosa marki Brutus. Trawka puszcza oko Tomkowi, z jego lewej dłoni spływa skapując smolista, śmierdząca maź i dłoń nabiera barwy naturalnej skóry.

– Widzisz mały, ale nie daj się zwieść, to tylko połowiczny sukces, nie wiadomo czy te osoby na pewno będą dalej preferować naszą markę.

Dwie osmolone postaci klucząc ulicami dociera na tyły budynku szkoły średniej i spotyka grupę nastolatków, którzy gestykulując, przekrzykując się i szturchając palą papierosy.

– Pokazałem tobie kilka sztuczek, wskazałem kilka strategicznych lokalizacji, teraz opuszczam cię, musisz radzić sobie sam.

Łzy spływają po twarzy chłopca kiedy patrzy jak Trawka powłócząc nogami i ze skrętem w dłoni oddala się i znika za budynkiem szkoły. Siedząc na ławce przy boisku szkolnym obserwuje nastolatków – jeden podbiega do bezpańskiej piłki, kopie ją w stronę bawiących się dziewcząt i wraca zdyszany, drugi kaszle i spluwa gęstą wydzieliną, inny wypuszcza z ust fantazyjne kółeczka, a jeszcze inny, chłopiec z wyraźną nadwagą stoi, kilka kroków obok i patrzy przed siebie żałośnie, wyśmiewany i niedopuszczany przez pozostałych do towarzystwa.

Tomek ociera łzy, przypomina sobie tumany duszącego dymu, szpitalną salę, osmalone, zrezygnowane postacie, matkę i siostrę. Z impetem podnosi się z ławki. Z błyskiem w oczach nabiera powietrza. Podbiega do nastolatków i dmucha.

Z nieba spadają grube krople deszczu, grzmi i błyska, gwałtowny wiatr porywa chłopcom paczki papierosów, które wirują i rozsypują zawartość na wszystkie strony a niedopałki przyklejają się do dłoni i parzą boleśnie. Tomek opuszcza z werwą to miejsce. Biegnąc mija kawiarniane ogródki. Klienci chowają się do wnętrz a rozmoczone paczki papierosów walają się w kałużach. Chłopiec budzi się w szpitalnej sali. Podnosi górną część ciała i opiera się na łokciach. Uwalnia się od respiratora, zrywa się z łóżka i biegnie w objęcia matki.

W jesiennym parku na dywanie z opadłych pastelowo żółtych liści miłorzębu, przy placu zabaw siedzi siostra Tomka i obserwuje wspinającego się po drabince brata. Obok przechodzą jej koleżanki. Palą papierosy i zauważając ją chichoczą ironicznie. A ona podnosi dłoń i pokazuje im środkowy palec.

Koniec.

Strona zarządzana przez mojego syna
Zbudowano z Hugo
Motyw Stack zaprojektowany przez Jimmy